sobota, 27 kwietnia 2013

W górach jest wszystko co kocham...

Na trzy dni świat zbieszczadział...ale już wszystko wraca do normy. Wróciliśmy cali (nie licząc drobnych kontuzji) i zdrowi (chyba). Wyprawa raczej udana, acz gór w niej było zdecydowanie za mało. Był za to spływ Sanem (pontonowy) - przymiotnik "zimny" nabrał zupełnie nowego znaczenia - zakończony efektowną wojną na środku rzeki (nikt nie ostał się suchy), zabawy na orientację (chłopcy upolowali jaszczura licząc, że to księżniczka), przekraczaliśmy potoki, rzucaliśmy toporkiem (na szczęście żaden uczeń nie trafił w ulubioną pańcię), jednym słowem działo się, że hoho. Uczniowie zadbali też o moją rozrywkę, organizując mi pokazy tańca na balkonie, następnie korytarzu - o studniówkę mogę być spokojna - są niezwykle utalentowani. No i nie sposób nie wspomnieć o nieziemsko przystojnym przewodniku...dla takich widokow naprawdę warto jechać w góry...

1 komentarz:

  1. Jak ci przewodnicy to robią, że zawsze są tacy seksi??? Może to kwestia obuwia trekkingowego? ;)

    OdpowiedzUsuń